Tu miejsce na labirynt…: Zaskoczą Was jeszcze raz! [Jaga Jazzist „Starfire” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Sześć lat fani Norwegów z Jaga Jazzist czekali na nowy studyjny krążek swoich ulubieńców, na następcę perfekcyjnego „One-Armed Bandit”. I nie zawiedli się. „Starfire” – może nie aż tak dobry (chociaż to kwestia gustu) – trzyma odpowiednio wysoki poziom i wciąż zaskakuje wielce udanym mariażem jazzu, rocka i elektroniki.
Tu miejsce na labirynt…: Zaskoczą Was jeszcze raz! [Jaga Jazzist „Starfire” - recenzja]Sześć lat fani Norwegów z Jaga Jazzist czekali na nowy studyjny krążek swoich ulubieńców, na następcę perfekcyjnego „One-Armed Bandit”. I nie zawiedli się. „Starfire” – może nie aż tak dobry (chociaż to kwestia gustu) – trzyma odpowiednio wysoki poziom i wciąż zaskakuje wielce udanym mariażem jazzu, rocka i elektroniki.
Jaga Jazzist ‹Starfire›W składzie | Marcus Forsgren, Lars Horntveth, Line Horntveth, Even Ormestad, Erik Johannessen, Martin Horntveth, Øystein Moen, Andreas Mjøs, Jørgen Træen, Susanne Sundfør, Erlend Mokkelbost, Ole Henrik Moe, Kari Rønnekleiv, Leon Dewan, Frode Larsen, Øyvind Fossheim, Stig Ove Ose, Audun André Sandvik, Ola Kvernberg |
Utwory | | CD1 | | 1) Starfire | 08:47 | 2) Big City Music | 14:07 | 3) Shinkansen | 07:43 | 4) Oban | 12:41 | 5) Prungen | 06:35 |
Nie tak dawno w rubryce „Tu miejsce na labirynt…” prezentowaliśmy nową płytę włoskiego zespołu progresywnego Spettri, podkreślając fakt, że został on stworzony przez trzech braci Ponticiello. Z norweską formacją Jaga Jazzist jest bardzo podobnie, choć z jednym małym wyjątkiem. Tą, powstałą w 1994 roku w Oslo, grupą kierują bowiem dwaj bracia Horntveth: gitarzysta, klawiszowiec i saksofonista Lars oraz perkusista Martin. Spyta ktoś: I co z tego? Włochów przecież nie przebili. Owszem, ale – obok Larsa i Martina – w grupie gra jeszcze (na instrumentach dętych) ich siostra, Line (notabene najstarsza z całego rodzeństwa). Zespół początkowo nosił nazwę Jævla Jazzist i tak też zatytułowana była jego debiutancka płyta – „Jævla Jazzist Grete Stitz” (1996). Na okładce następnej – „A Livingroom Hush” (2001) – widniało już właściwe logo i tak, z jednym tylko wyjątkiem (albumem „What We Must” z 2005 roku, sygnowanym skróconym szyldem Jaga), jest po dziś dzień. Poza wspomnianymi Norwegowie opublikowali jeszcze trzy wydawnictwa (nie licząc singli, EP-ek i składanek): „The Stix” (2002), „One-Armed Bandit” (2009) oraz koncertowe „Live with Britten Sinfonia” (2013). Najnowszy album, zatytułowany „Starfire”, jest więc szóstą „pełnometrażową” studyjną produkcją w ich dwudziestoletniej karierze. Płyta ukazała się – zarówno na kompakcie, jak i winylu – 1 czerwca tego roku nakładem kultowej londyńskiej oficyny Ninja Tune. W studiu, co warte odnotowania, po raz pierwszy od płyty „A Livingroom Hush” zabrakło trębacza i keyboardzisty Mathiasa Eicka; ale i bez niego skład osobowy Jaga Jazzist prezentuje się imponująco. Oprócz rodzeństwa Horntvethów w sesji nagraniowej wzięli jeszcze udział: gitarzysta Marcus Forsgren, basista Even Ormestad, klawiszowiec Øystein Moen, puzonista Erik Johannessen oraz obsługujący wibrafon, syntezatory i gitarę elektryczną Andreas Mjøs. Do tego doliczyć należy jeszcze liczne grono zaproszonych gości (głównie specjalistów od smyczków). Jak na sześć lat pełnego cierpliwości wyczekiwania, artyści z Oslo nie rozpieścili szczególnie swoich fanów; na „Starfire” znalazło się bowiem jedynie niespełna pięćdziesiąt minut muzyki. A na pewno chciałoby się więcej. Zwłaszcza, że to muzyka na najwyższym poziomie. Niby dokładnie taka, jakiej oczekiwano i jakiej się spodziewano, ale wciąż potrafiąca ekscytować i zaskakiwać. Jak im się to udaje? Wychodzi na to, że Lars i Martin Horntvethowie – bo to przecież oni, co dla nikogo nie jest tajemnicą, nadają od początku jej istnienia ton grupie – znaleźli idealny sposób na połączenie współczesnych brzmień elektronicznych z fuzją jazzu i rocka. Efekt jest taki, że muzyka Jaga Jazzist brzmi dokładnie tak, jak powinna brzmieć płyta nagrana w XXI wieku, mimo że stylistycznie nawiązuje bezpośrednio do muzyki z lat 80. wieku ubiegłego, a na dodatek pełnymi garściami czerpie z jeszcze wcześniejszej o dekadę klasyki jazz-rocka (i takich wykonawców, jak Chick Corea i jego Return to Forever). Tygiel niesamowity. A rezultat – powalający! Album otwiera kompozycja tytułowa, będąca jednocześnie największą petardą w całym zestawie. Rytmiczny, perkusyjno-gitarowy początek wprawdzie tego nie zapowiada, ale w dalszej części, gdy do głosu dochodzą syntezatory, robi się czadowo. To zadziwiające, ile rockowej energii udaje się wykrzesać muzykom z instrumentów, które niekoniecznie z tym stylem się kojarzą. Wszystko jest jednak kwestią wyobraźni i umiejętności; jeśli ktoś chce i potrafi – da radę. W „Starfire” Norwegowie zahaczają również o psychodelię, motyw przewodni zaś „zasysa” tak bardzo, że łatwo dać się wciągnąć w tę szaloną zabawę i zapomnieć o bożym świecie. Pewnie też dlatego druga w kolejności kompozycja, czyli czternastominutowe „Big City Music”, z początku sprowadza słuchaczy na ziemię. Przez większość czasu muzyka snuje się leniwie, momentami można odnieść nawet wrażenie, że… nic się dzieje. Lecz to tylko pozór. W tle, na drugim i trzecim planie, Jaga Jazzist serwują potężną dawkę smaczków. Stopniowo też utwór nabiera rozmachu, a gdy dołącza chórek – wręcz poraża swoją majestatycznością. Niezwykłym klimatem zaskakuje też „Shinkansen” – w przeciwieństwie do kawałka tytułowego, będący najbardziej stonowanym fragmentem płyty. Dominują tu akustyczne brzmienia gitary i fletu. Nawet gdy z czasem dołączają kolejni instrumentaliści, przetwarzający wprowadzony na początku motyw, wciąż możemy podziwiać subtelność ujęcia tematu. Podobnym nastrojem wita słuchaczy „Oban”, w którym – z czasem – syntezatory przenoszą nas trzy dekady wstecz. Zapodany przez nie wątek powtarzany jest następnie jak mantra, ale za każdym razem troszeczkę inaczej i z coraz większą mocą. Trochę jak w bolerze. A kiedy zespół dochodzi do apogeum, następuje wyciszenie i powrót do pierwotnego lejtmotywu. Zamykający płytę numer „Prungen” fani zespołu poznali już dwa lata temu, znalazł się on bowiem – choć w nieco dłuższej wersji – na „Live with Britten Sinfonia”. Dobrze jednak, że został dołączony do tego zestawu, ponieważ jako „kropka nad i” sprawdza się doskonale. Po klimatycznym, nieco etnicznym wstępie (vide perkusjonalia), Norwegowie serwują najpierw nostalgiczną melodię graną na syntezatorach, aby całość zamknąć ogniście rockową partią – z gitarami i elektroniką na pierwszym planie. Wierni fani Jaga Jazzist będą się zapewnie spierać i porównywać, która produkcja jest lepsza – bardzo wysoko przed laty oceniona „One-Armed Bandit” czy „Starfire”. Pewni możemy być jednego: poprzedni studyjny krążek artystów z Oslo doskonale zniósł próbę czasu; czy podobnie będzie z najnowszym – przekonamy się około 2010 roku. W każdym razie szanse na to są spore. Skład: Marcus Forsgren – gitara elektryczna, syntezatory, programowanie, chórki Lars Horntveth – gitara elektryczna, gitara basowa, gitara hawajska, klarnet, saksofon, flet, syntezatory, programowanie, fortepian, chórki Line Horntveth – tuba, flet, sakshorn barytonowy, dzwonki orkiestrowe, chórki Even Ormestad – gitara basowa, syntezator basowy Erik Johannessen – puzon, chórki Martin Horntveth – perkusja, dzwony rurowe, programowanie, instrumenty perkusyjne Øystein Moen – syntezatory, programowanie, fortepian, organy Hammonda Andreas Mjøs – wibrafon, gitara elektryczna, syntezatory gościnnie: Jørgen Træen – syntezatory, programowanie Susanne Sundfør – oklaski (1) Erlend Mokkelbost – oklaski (1) Ole Henrik Moe – skrzypce (2) Kari Rønnekleiv – skrzypce (2) Leon Dewan – Swarmatron [syntezator analogowy] (3) Frode Larsen – skrzypce (4) Øyvind Fossheim – skrzypce (4) Stig Ove Ose – altówka (4) Audun André Sandvik – wiolonczela (4) Ola Kvernberg – skrzypce (5)
|